Doping po reszelsku. Bez hamulców, bo je im... przecinali [FILM]

2021-04-14 11:25:21(ost. akt: 2021-04-14 11:35:50)
W środku Lech Gołębiewski, popularny "Leo" lub "Lońka". Legenda reszelskich trybun

W środku Lech Gołębiewski, popularny "Leo" lub "Lońka". Legenda reszelskich trybun

Autor zdjęcia: Orlęta Reszel - Ocalić od zapomnienia

HISTORYCZNIE || Polska kadra narodowa miała Leo Beenhakkera, swojego "Leo" mają i kibice Orląt Reszel. W 5. odcinku cyklu pt. "Ocalić od zapomnienia", "sekcja historyczna" RKS zaprosiła przed kamery żywą legendę reszelskich trybun — Lecha Gołębiewskiego.
Pierwsze popremierowe komentarze dają jasno do zrozumienia — jedyny taki tercet w regionie (Rafał Romańczuk, Andrzej Adamiak, Kamil Jankiewicz) znów wykonał kawał solidnej pracy i odsłonił kolejną piękną kartę w historii reszelskiego futbolu. Pierwsze skrzypce w tym koncercie grał jednak wspomniany "Leo" (czy też, jak wolą niektórzy, "Lońka").

Swej rozpoznawalności nie zbudował na murawie, lecz na trybunach. Jego konkretna przygoda z dopingowaniem Orlętom rozpoczęła się w połowie lat 70., gdy na mecze zaczął zabierać go starszy brat. — Z tych lat nie pamiętam już zbyt wiele. Jedną z rzeczy, które utkwiły mi w pamięci, jest... parkowany wówczas w pobliżu Żuk. Młodsi mogli kupić w nim oranżadę, starsi "coś innego" — wspomina Lech Gołębiewski, który zdecydowanie więcej "ciekawostek" przytoczył z lat 80.

Był to czas szczególny dla RKS, który walczył o awans do III ligi. A że sukcesów nie brakowało, to i poszerzała się stale brygada kibiców. Szybko zebrała się ekipa, o której głośno było nie tylko w regionie, ale i poza nim (wielu z tej "starej gwardii", niestety, już nie żyje). Środki były ograniczone, lecz trzeba było jakoś się wyróżniać od "cywili". Koszulki kibicowskie przygotowywano więc... mazakami.

Reszelanie dawali do wiwatu nie tylko u siebie, ale i na wyjazdach. Najdłuższa tego typu podróż wyniosła... 700 km (mecz z Ruchem Radzionków). Widok "nysek" wypełnionych kibicami Orląt był dość częsty. — Na pierwszy, III-ligowy wyjazd do Łomży wyruszyliśmy w ok. 50 osób. Gdy jechaliśmy do Rucianego-Nidy, było nas ponad 200. Pamiętam ten triumfalny powrót po wygranych barażach. Uroczysty pochód ulicami Reszla, z balkonów ludzie bili brawo... — sięga pamięcią wstecz popularny "Leo".

Jak prawie każde wówczas większe środowisko, także i kibice RKS trafili na celownik milicjantów. Ci mieli oko zwłaszcza na tych, którzy należeli lub wyraźnie sympatyzowali z Solidarnością Walczącą. Czasem na wyjazdowe spotkania wybierał się z kibicami RKS pewien "pan", reprezentant "służb bezpieczeństwa" spod sztandaru słusznie minionego ustroju.

Przecięte hamulce

Rywalizacja z innymi grupami kibiców — zazwyczaj — ograniczała się wyłącznie do płaszczyzny sportowej. Jak łatwo się domyślić, nie zawsze tłumy z Reszla witane były jednak chlebem i solą.

— Podczas jednego z wyjazdów do Biskupca, w autokarze, który wynajęliśmy jako kibice, ktoś przeciął przewody hamulcowe. Do domów mogliśmy wrócić dopiero po ok. 2 godzinach, gdy tę "usterkę" udało się naprawić — mówi Lech Gołębiewski.

Kibic będący prawdziwą "kopalnią wiedzy" na temat Orląt. W odcinku, którego jest bohaterem, anegdot jest znacznie więcej. Cały materiał trwa 46 minut i 14 sekund. Jest dostępny w serwisie YouTube.

Kamil Kierzkowski


Obrazek w tresci

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5