Ustawek między kibicami Orląt i Szansy nie będzie [WYWIAD]

2018-07-13 21:11:34(ost. akt: 2018-07-14 10:02:13)

Autor zdjęcia: archiwum klubu

ROZMOWA\\\ — Ważne, by oba kluby grały stale do tej samej bramki. Wierzę, że uda nam się to zrobić — mówi trener Szansy Reszel Mateusz Bochno. Ze współzałożycielem jednego z najmłodszych klubów Warmii i Mazur rozmawiamy m.in. o debiucie w rozgrywkach ligowych, rozstaniu z reszelskimi Orlętami oraz zbliżającym się pucharowym starciu z Granicą Bezledy.
— Reszel ma niecałe 5 tys. mieszkańców. Do tego działające od lat Orlęta. Gdzie w tym sens organizowania drugiego klubu?
— Wbrew pozorom było zapotrzebowanie na tego typu działalność. Zebraliśmy się pokaźną ekipą, której trzon stanowiła siódemka zawodników z Reszla, grających do niedawna w barwach Fali Warpuny. Gdy padła z naszej strony propozycja, zgłosiło się jeszcze więcej chętnych, którzy chcieli grać w barwach S.A.S. Kolejni stawili się chwilę później, gdy ruszyliśmy z akcją promocyjną.

— Mówisz o zapotrzebowaniu. Czy to oznacza, że Orlęta nie spełniały oczekiwań?

— Nie chciałbym ujmować tego w ten sposób. Powiem raczej tak: postanowiliśmy grać niezależnie od Orląt. Jeden klub drugiemu nie wchodzi więc w paradę. Nie ma żadnych negatywnych podtekstów, nikt nie jest "anty" względem drugiego.

— Czyli "ustawek" między kibicami podczas ewentualnych derbów nie będzie?

— Nie, wręcz przeciwnie! Myślę, że łączą nas dość przyjacielskie stosunki, co było widać na sparingach. Z naszej strony wygląda to tak, że kibice Orląt kibicują Szansie, a kibice Szansy - których jest coraz więcej - kibicują Orlętom. W Reszlu jest stosunkowo naprawdę pokaźne środowisko piłkarskie. Trzymamy się razem, choć pod innym szyldem.

— Orlęta nie narzekają na brak miejsca na ławce rezerwowych. Przez m.in. problemy kadrowe z gry w lidze wycofał się niedawno Tytan Łankiejmy. Gdzie - na tym "bezrybiu" - znaleźliście piłkarzy?
— W statucie mamy zapisane, że będziemy zrzeszać mieszkańców naszego miasta i gminy. Bazujemy na swoich zawodnikach, nie mamy nikogo z zewnątrz. Jak widać - można to zrobić. Przyznaję jednak, że byliśmy pełni obaw. Niewielu pewnie wierzyło, że damy radę. Udało nam się jednak "pościągać" naszych chłopaków, którzy grali w innych klubach od klasy B po klasę okręgową. Teraz mogą grać u siebie, w Reszlu.
Obrazek w tresci


— Mogli i w Orlętach. Zapytam więc dość brutalnie. Do Szansy nie poszli przypadkiem ci, którzy byli za słabi na Orlęta?

— To też nie tak. Wielu z naszych zawodników mogłoby spokojnie grać na poziomie okręgówki. Jeden z naszych uczestniczył zresztą w okresie przygotowawczym Orląt, gdy te walczyły w IV lidze. Zdecydował jednak, że będzie grał u nas. Z naszej strony nie było żadnych nacisków.

— Aż trudno mi w to uwierzyć. O zawodników walczą wszyscy wokół.
— Każdy zawodnik Szansy ma wolną rękę. Nikomu nie robimy pod górkę. Jeśli chciałby spróbować swych szans, by grać wyżej, to wręcz przeciwnie, niech próbuje, a my będziemy trzymali za niego kciuki. Zero zawiści. Nie "podkradliśmy" nikogo Orlętom i nie mamy zamiaru tego robić.

— Małe miasto, jedna piłka. I ani jednego zgrzytu?
— No właśnie nie (śmiech). Na pierwsze nasze spotkanie przyszło kilku młodych chłopaków z Orląt. Zastanawiali się nad grą u nas. Podeszliśmy jednak dość twardo do tego tematu, być może aż za bardzo. Nie chcemy jednak żadnych zgrzytów, dziwnych sytuacji, ani głosów, że podbieramy komukolwiek zawodników. Postawiliśmy sprawę jasno: jeśli macie swój klub, to postarajcie się tam grać. Jeśli jednak będziecie czuli, że nie spełniacie się tam piłkarsko, nie będziecie dostawali szansy gry, to wtedy jak najbardziej nasze drzwi stoją otworem.

— Parę lat wstecz sam biegałeś w koszulce Orląt. Nie było żalu się rozstać?
— Ponad 10 lat w niej grałem, kawał czasu. Bardzo dobrze wspominam ten okres, choć nie będę kłamał, że wszystko wewnątrz klubu mi się podobało. Na pewno jednak dużo się nauczyłem, poznałem świetnych ludzi. Decyzja o rozstaniu z Orlętami została podjęta świadomie. Nie żałuję.

— Skąd pomysł na nazwę klubu?
— Myśleliśmy nad nią dość długo. Zaczęliśmy szukać nazwy, gdy wracaliśmy z Warpun po ostatnim meczu w barwach Fali. Nic sensownego jednak nie przychodziło nam do głowy. Gdy tak się zastanawiałem później w domu, propozycję "Szansy" podsunęła mi żona, wraz z koncepcją na herb (później sfinalizowała go zaprzyjaźniona z klubem firma zewnętrzna - przyp. K. K.), w którym byłyby dwie zwarte w uścisku ręce. Chłopakom przypadł pomysł do gustu i tak zostało.

— Niektórzy uciekają z domu po kryjomu przed żoną, by "poganiać za piłką". Widać, że ciebie to nie dotyczy.
— (śmiech) Zdecydowanie. Można nawet powiedzieć, że moja żona jest wręcz takim dobrym duchem Szansy. Aktywnie uczestniczy w życiu klubu, pomaga nam, jest stale na bieżąco. Bardzo cieszę się i dziękuję jej za to, że jest właśnie tak jak jest.

— Cofnijmy się do początku sezonu. Jaki cel, nadzieje mieliście na starcie?
— Podchodziliśmy do tego przede wszystkim na zasadzie dobrej, sportowej zabawy, chęci spędzania miło czasu, na robieniu tego, co się lubi i co fascynuje...

— ...ale jeśli wychodzi się na boisko, to z reguły po to, by wygrać.
— Oczywiście! I na murawie robiliśmy wszystko, by wygrać. Byliśmy jednak świadomi, że runda jesienna będzie niesamowicie trudna. W końcu był to pierwszy ligowy sprawdzian świeżego zespołu. A drużyny nie da się zbudować "ot tak". Trzeba się zgrać, dotrzeć. W pewnym momencie niektórzy z zewnątrz zaczęli nas skreślać, gdy kończyliśmy pierwszą rundę bez jakiegokolwiek zwycięstwa. Bolesne zderzenie z rzeczywistością. Niby każdy wiedział, że tak może być, ale widziałem po chłopakach, że przepełnia ich sportowa złość.

— Jak się objawiała?
— Między innymi tym, że niesamowicie poważnie wszyscy potraktowali okres przerwy zimowej. Niewiele drużyn w regionie, nawet na nieco wyższych szczeblach rozgrywek, mogłoby się pochwalić takimi przygotowaniami. Zawzięliśmy się. Zaczęliśmy już w połowie stycznia. Na treningach pojawiało się stale ok. 20 osób, choć - naturalnie - nie wszyscy zostali zgłoszeni później do gry w lidze.

— Takiej frekwencji faktycznie pozazdrościć mogłaby większość nie tylko klas B i A, ale i okręgówki.
— Dokładnie. A kiedy się wreszcie zgraliśmy... Rozpoczynając rundę wiosenną wiedzieliśmy, że jesteśmy zupełnie inną drużyną. Nie było to łatwe m. in. ze względu na dużą rozbieżność wiekową (od 17 do 49 lat), obowiązki szkolne, zawodowe i rodzinne. Ale daliśmy radę. I już w pierwszym meczu wiosny, 7. kwietnia, pokonaliśmy Fortunę Wygryny (2:0).

— Było świętowanie?
— Było, ale bardzo spokojne, bez fajerwerków.

— Ostatecznie zajęliście przedostatnie miejsce w tabeli. Sukces czy porażka?
— Nie wiem, czy wszyscy się ze mną zgodzą, ale ja traktuję to jako sukces. Bo sukcesem było już samo to, że wystartowaliśmy w rozgrywkach. Dodatkowo przetrwaliśmy cały sezon, choć wielu myślało, że rozpadniemy się po tej bolesnej serii porażek. Poza tym, choć to dopiero był nasz debiut, na 18 spotkań 4 wygraliśmy i 4 zremisowaliśmy. I to z ekipami, które grają w lidze od wielu lat. Uważam, że był to udany start.

— Zrobilibyście coś inaczej, gdybyście mogli cofnąć czas?
— Raczej nie. Ponoć "co cię nie zabije, to cię wzmocni". Tego się trzymamy.

— Co, z perspektywy sezonu, było waszym największym atutem?
— Były dwa. Pierwszy, to oczywiście fantastyczna atmosfera. Nie jest tak, że po zagranym meczu każdy pakuje torbę i idzie w swoją stronę. Na boisku podchodzimy do gry bez sentymentów, ale poza nim jesteśmy dobrymi kolegami, którzy na spotkania prywatne przychodzą z całymi rodzinami, by wspólnie spędzać czas.

— A drugi atut?
— Przygotowanie kondycyjne. Zimą wykonaliśmy naprawdę dobrą robotę. Pokazały to zresztą minuty, w których strzelaliśmy bramki. W większości punktowaliśmy pod koniec meczu, gdy rywale często wydawali się już kompletnie bez sił. Nas ten problem nie dotyczył. Graliśmy zawsze od pierwszego do ostatniego gwizdka.

— By nie było za różowo: co jest waszym największym problemem? Kasa?
— To bolączka pewnie większości klubów. Nie tylko w b-klasie, ale i znacznie wyżej. Na początku było o tyle trudniej, że - co w zasadzie rozumiemy - traktowano nas nieco z rezerwą. Jak sam wspomniałeś: niewielkie miasto, na miejscu były już Orlęta... Małymi kroczkami jednak idziemy stale do przodu. Może wraz z kolejnymi sukcesami przyjdzie i zainteresowanie ze strony sponsorów? Na pewno by się przydało. Zwłaszcza, że chcemy działać bardziej przekrojowo. Nie będziemy zajmowali się przecież tylko ligą. Nazwa Stowarzyszenie Aktywności Sportowej w końcu zobowiązuje do szerszego spojrzenia na sport. I tak, dla przykładu, na początku sierpnia organizujemy festyn sportowy dla dzieci. Więcej informacji będę mógł podać wkrótce, gdy dopniemy ostatnie formalności.

— Przetrwaliście pierwszy sezon. Jaki cel wyznaczyliście sobie na kolejny?

— Przede wszystkim to, by utrzymać solidną ekipę i nie stracić tej niesamowitej atmosfery.

— Boicie się, że - gdy minie "efekt ŁAŁ" - każdy pójdzie w swoją stronę?
— Nie sądzę, by tak się stało. Choć to oczywiście jedna z wielu opcji i ją także trzeba brać pod uwagę. Myślę jednak, że w sezonie 2018/2019 będziemy mieli już znacznie lepszą pozycję wśród reszty b-klasowców. Celuję w 4. miejsce. Wszystko co wyżej będzie dodatkową nagrodą.

— Byłby to też świetny prezent na 50. urodziny dla najstarszego z waszych zawodników, Mariusza Kamińskiego?

— (śmiech) Zdecydowanie. Mariusz solidnie sprawdza się zresztą nie tylko na boisku, ale i jako skarbnik klubu. Jego doświadczenie się przydaje. Awansu może mu jeszcze nie zdążymy sprezentować na 50. urodziny, ale w kolejnych sezonach... Kto wie? Na pewno będzie się o niego mocno starał wraz z nami, bo zapowiedziałem mu, że z czystym sumieniem będzie mógł myśleć o jakimkolwiek zakończeniu piłkarskiej kariery dopiero tym, jak Szansa trafi na listę w klasie A.

— Przejdźmy do Wojewódzkiego Pucharu Polski. Trafiliście w losowaniu na Granicę Bezledy. Twardy rywal?
— Gdy zgłaszaliśmy swój udział, naszym celem było to, by przetrzeć się przed ligą z solidniejszymi rywalami. Granica bez wątpienia jest dla nas takim przeciwnikiem. Fajnie, że na nią trafiliśmy. Znamy tę ekipę zresztą bardzo dobrze, bo wielokrotnie spotykaliśmy się z nimi jeszcze w czasach, gdy graliśmy w Orlętach. Wiemy na co ją stać, choć to nieobliczalny rywal. Zapowiada się ciekawe widowisko. Zapraszam wszystkich na mecz. 21 lipca w Reszlu, zaczynamy o godz. 17:00.

— Wracając do wspomnianych Orląt. Szansa ma szansę kiedyś nie tylko im dorównać, ale i wyprzedzić RKS?
— Nikt nie wie, jak to wszystko się potoczy. Może za jakiś czas spotkamy się w tej samej lidze? Nie ma co jednak porównywać nas do Orląt, bo RKS to zasłużony klub dla Reszla, z bogatą historią. My próbujemy tworzyć własną.

— Pytam, bo zastanawiam się, czy nie będzie was bolała łatka "mniejszej, młodszej siostry Orląt", którą mogą wam z czasem przypiąć.
— Nie patrzymy na takie rzeczy. Tym co nas interesuje najbardziej, jest dążenie do tego, by Reszel, gmina i cały powiat tętniły sportem. A tego nie da się osiągnąć doprowadzając do zgrzytów między klubami. Ważne, by Orlęta i Szansa grały stale do tej samej bramki. Wierzę, że uda nam się to zrobić. Niech łączy nas piłka!

Rozmawiał Kamil Kierzkowski
Obrazek w tresci

Obrazek w tresci

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5